Z rąk do rąk, czyli 500 lat Reformacji na Dolnym Śląsku
Pięćset lat temu na Dolny Śląsk dotarł nowy nurt religijny: Reformacja. Przyniósł ze sobą nowe podejście do wiary, kościoła, powinności wobec Boga. Tezy Lutra, dobitne, dla niektórych brzmiące jak okrzyk „Król jest nagi”, zyskiwały coraz większe rzesze zwolenników.
Spokojne początki
Idea trafiła na podatny grunt: luteranizmem nasiąkała młodzież studiująca w Witteneberdze, gorliwymi apostołami byli augustianie i franciszkanie z klasztorów należących do prowincji saskiej – i to właśnie mnisi z tych zakonów we Wrocławiu jako pierwsi przeszli na protestantyzm. Osobista przyjaźń wiązała także z Lutrem wrocławskich księży-reformatorów, Jana Hessa i Ambrożego Moibana.
W 1519 roku we Wrocławiu zaczęto drukować kazania i pisma Lutra, w ciągu kilku kolejnych lat miasto to stało się centrum druku i sprzedaży książek luterańskich. Duży wkład w podstęp Reformacji na Dolnym Śląsku mieli biskupi wrocławscy, znane są nazwiska Jakuba Salzy (1520-1539), który czuł się biskupem i katolików, i protestantów oraz udzielił pierwszych zatwierdzeń na kaznodziejów, czy jego poprzednika, „najlepszego biskupa stulecia” (opinie Lutra i jego najbliższego współpracownika, Melanchtona) – Jana Turzo (1506-1520).
Biskup Jan Turzo był ciekawą, pełna sprzeczności osobą. Z jednej strony mecenas uczonych i artystów, dobroczyńca studiującej młodzieży i gorący orędownik reform w kościele, organizator reformistycznych synodów, działacz na rzecz reformy szkolnictwa parafialnego, wielki znawca sztuki, kolekcjoner, z drugiej – otaczający się luksusem i przepychem władca renesansowego dworu.
Podobnie rzecz się miała w okresie zwierzchnictwa biskupa Baltazara z Promnicy (1539-1562), który jawnie sprzyjał luteranizmowi i uważał się – podobnie jak Salza – za zwierzchnika duchownych katolickich i luterańskich, żadnych nie dyskryminując, nie napominając. W efekcie działalności i nastawienia biskupów wrocławskich Melanchton nazwał Kościół wrocławski „najspokojniejszym Kościołem na terenie ówczesnej Rzeszy niemieckiej”.
Tyle w sferze mentalnej, „ulotnej”. Co działo się dalej? Nowa wiara rozpowszechniała się na kolejnych obszarach i zostawiała za sobą trwałe ślady. W księstwie świdnicko-jaworskim, brzesko-legnickim i głogowskim katolicyzm został zdziesiątkowany. Podobnie w dwóch księstwach biskupich – Grodkowie i Nysie.
Wielkimi protektorami luteranizmu byli: książę ziębicki i oleśnicki Karol I (1476-1536) i książę brzeski i legnicki Fryderyk II (1480-1547). Pierwszy na protestantyzm nie przeszedł, drugi – w 1523 roku zerwał z kościołem katolickim i opierając się na prawie książęcym ius circa sacra (prawo do rzeczy świętych) i na prawie patronatu, narzucił siłą obu księstwom protestantyzm. Usunięto duchownych katolickich, majątki kościelne i klasztorne przeszły na własność księcia.
Reformy w sferze religii, nowe rozumienie prawd wiary i nowe formy jej wyznawania znalazły odzwierciedlenie w architekturze i sztuce sakralnej. Zaczęło się od tego, że to Bóg i jego słowo, wiara i wierność jej zasadom stało się najważniejsze, na dalszy plan spychając bogatą „oprawę” tak powszechną w kościołach katolickich.
Jedni reformatorzy byli w swych poglądach bardziej, inni mniej skrajni. Jedną z pierwszych rzeczy wziętych pod lupę kwestii było miejsce kultu, czyli „kościół”. Wszak Jezus powiedział: „…gdzie dwóch lub trzech jest zebranych w moje imię, tam jestem wśród nich” (Mt 18,20) – miejsce więc nie ma znaczenia!
Zurychski reformator Zwilgle uważał, że konieczne jest jedynie głoszenie słowa bożego, więc nie jest niezbędne ani specjalne miejsce kultu, ani ołtarz, a dzieła sztuki i muzyka kościelna nie ma żadnego znaczenia dla gminy (co nie znaczy, że zakazywał sztuki czy muzykowania). Nurt ten na obszarze Dolnego Śląska i Łużyc był nieznany.
Kalwin uznawał potrzebę istnienia miejsca spotkań o charakterze sakralnym, lecz miało to być miejsce pozbawione wszelkich okazałych i kosztownych ozdób – jedyną ozdobą świątyni miała być skromność, pobożność i cnoty ludzi w niej zgromadzonych.
Dlaczego o tym piszę? Żeby wyjaśnić znane przypadki opróżniania przejętych kościołów z wyposażenia i ozdób. Dla Lutra kształt budowli oraz wszelkie „ozdobniki” kultu (obrazy, ozdoby, muzyka) były „adiaphora” czyli obojętne, ani dobre, ani złe, a samo wyznaczenie miejsca spotkań – zboru, „kościoła” - stanowiło odpowiedź na „niedoskonałość ludzkiej natury”, jego istnienie miało znaczenie czysto pedagogiczne.
Idzie nowe, wraca stare
Często zdarzało się, że cała parafia, wraz z księdzem, postanawiała przyjąć Reformację, ale sam kościół jako budynek pozostawiano bez zmian - było to bardzo częstą praktyką. Bywało też, że część wyznawców przyjmowała Reformację, cześć pozostawała przy katolicyzmie, a istniejący kościół służył równolegle obu wyznaniom (stąd „kościoły symultaniczne” czyli Simultankirche).
Nurt Reformacji na Dolnym Śląsku był spokojny, łagodnie opływał na przestrzeni lat kolejne miejsca. Wierni poszczególnych wyznań zgodnie współegzystowali, dogadywali się świetnie duchowni w parafiach - dopóki nie mieszano w to zasady cuius regio, eius religio czyli "czyj kraj, tego religia". Gdy ją wmieszano - dochodziło do sytuacji, gdy raz protestanci przejmowali świątynie od katolików, raz – katolicy odbierali je protestantom. Mury pozostawały te same, zmieniali się ludzie i wyposażenie.
Zaglądając do kościołów, czytając ich historię wypisaną na tablicach informacyjnych czy w przewodnikach, czasem można trafić na informację, że ten czy ów kościół przechodził z rąk do rąk; że wyposażenie nie jest oryginalne, bo to pierwotne zostało usunięte, gdy kościół przejęli protestanci, że wywieziono je w inne miejsce i nigdy już nie wróciło lub – odwrotnie – że świątynia była wybudowana jako ewangelicka, przekazano ją katolikom i na przestrzeni lat wzbogacano jej wystrój.
W całym tym zamęcie niemal na 100% w świątyniach pozostały na swoim miejscu trzy elementy (tzw. „triada liturgiczna”), wspólne, nienaruszalne dla obu wyznań: ołtarz i chrzcielnica (wg doktryny protestanckiej rangę sakramentu ma jedynie chrzest i Wieczerza Pańska) oraz ambona.
Katolicy, opuszczając kościół, zwykle zabierali ze sobą obrazy, rzeźby, księgi czy naczynia liturgiczne, ewangelicy zaś w większości miejsc pozostawiali po sobie coś, co nazywano "Biblią dla ubogich" (Biblia Pauperum): na emporach umieszczano obrazy – sceny ze Starego i Nowego Testamentu wraz z tzw. "adresem biblijnym", czyli numerem księgi, rozdziału i wersetu, który opisywał namalowaną scenę. Szczególnie cenny wystrój wnętrz zachował się do dziś w Pielgrzymce, Nowej Wsi Grodziskiej, Pogorzeliskach, Kościelcu – warto odwiedzić te miejsca.
W kontekście budownictwa sakralnego ważne są dwa momenty dziejów protestantyzmu na Dolnym Śląsku. Pierwszy - czas zawarcia pokoju westfalskiego (1648), kiedy to śląscy ewangelicy uzyskali prawo do wybudowania trzech kościołów, nazwanych później "Kościołami Pokoju": w Głogowie (nie istnieje, spłonął od uderzenia pioruna), w Jaworze oraz w Świdnicy.
Drugi ważny czas dziejów to okres, gdy po latach spokojnej koegzystencji obu wyznań Habsburgowie – właśnie na zasadzie cuius regio, eius religio – zaczęli masowo odbierać ewangelikom ich świątynie, zapoczątkowując tym samym exodus ewangelików do suwerennych księstw, które pozostały przy protestantyzmie. Były to księstwa: brzeskie, oławskie, legnickie oraz miasto Wrocław.
Wówczas to pojawiły się pojęcia takie, jak "kościół ucieczkowy" (na obszarze Dolnego Śląska i w rejonach bezpośrednio z nim graniczących zachowało się ich około 110) i "kościół graniczny" czyli Grenzkirche (tych zostało jeszcze kilkanaście).
Kościołami ucieczkowymi były z reguły opuszczone przez katolików kościoły leżące przy granicy. Adaptowano je dla potrzeb ewangelików (często przeprowadzano szybkie prace zabezpieczające czy remontowe), dodawano charakterystyczne empory, pozwalające pomieścić jak największą liczbę wiernych. Często owe empory były dziełami sztuki snycerskiej czy – jak wspomniałam wyżej – istną galerią obrazów.
Wyznawcy docierali w te miejsca, na wspólną modlitwę czasem z dużych odległości. Wśród kościołów ucieczkowych można wymienić kościół w Krzywej koło Bolesławca, Twardocicach, Pielgrzymce, Proboszczowie, Nowej Wsi Grodziskiej koło Złotoryi, Starych Drzewcach , Kościelcu, Trzęsowie, Gawronkach, Orsku, Kębłowie, Wąsoszy, Szlichtingowej, Obornikach Śląskich.
Kościoły graniczne w większości wznoszono od podstaw. Nie miały one podziału na nawy, obszerne wnętrza zabudowywano kilkupiętrowymi emporami, z reguły posiadały bogaty wystrój malarski i ambonę usytuowaną tak, by słowo boże było słyszalne w każdym miejscu kościoła. Czasem ambona łączyła się z ołtarzem (mówi się wtedy o Kanzelatlar – ambonie ołtarzowej.
Zapomniana współczesność
Dziś często, tak jak i kościoły ucieczkowe, zatraciły one swój specyficzny charakter, bowiem po 1945 roku wszystkie znalazły się w rękach katolików. Niektóre, jak ten w Jałowcu czy Pobiednej, zniszczone przez mieszkańców po 1945 roku, padły ofiarą niedouczenia nowych włodarzy tych ziem, którym to protestantyzm kojarzył się z Niemcami, Niemcy zaś byli "pokonanymi wrogami" i "okupantami", a więc wszystko, co niemieckie należało unicestwić. Bez wyjątku. Na przykład kościół w Wieży koło Gryfowa Śląskiego został podpalony w 1946, ruiny dotrwały roku 1967, wówczas je rozebrano. Ocalał tyko dzwon, wywieziony do Bambergu nad Menem.
Kolejne kościoły graniczne były w Wolimierzu, Giebułtowie koło Mirska (jeden z najcenniejszych, niestety – dokonano tu karygodnych zniszczeń w latach siedemdziesiątych XX wieku, kiedy to włodarze parafii katolickiej zadecydowali m.in. o rozebraniu empor), w Biedrzychowicach, Kościelniku, Lubaniu (obecnie kościół luterański), Tomisławiu, Lipnie, Wesołej koło Bolesławca, Trzmielowej koło Lubina, Śmieszkowie koło Sławy Śląskiej, Złotnikach.
Wzmianki o tym, że działający dziś jako katolicki kościół był kiedyś "ucieczkowym" czy "granicznym", spotyka się bardzo rzadko, w pojedynczych zachowanych dokumentach. Kwestii kościołów ewangelickich i poewangelickich długo nie poruszano. Były, a jakby ich nie było.
Dopiero na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych nieżyjący już podróżnik i działacz PTTK, prof. Krzysztof R. Mazurski, sporządził pionierską inwentaryzację tych obiektów na Dolnym Śląsku i opublikował ją w czterech kolejnych numerach Informatora Krajoznawczego (wydawanego przez Wrocławski Oddział PTTK; chodzi o numery z roku 1989 i 1990).
Dziś oczywiście jest ona już w dużym stopniu nieaktualna, choćby dlatego, że w ciągu tych ponad 25 lat, które minęły od tamtego czasu, niektóre kościoły odbudowano, innym zmieniono funkcję na niesakralną, a jeszcze inne popadły w całkowitą ruinę. Daje jednak pewien obraz problemu.
Niniejszy artykuł miał skrótowo pokazać to, co się odcisnęło ślad na architekturze sakralnej Dolnego Śląska na przestrzeni kilku wieków, gdyż jesienny numer kwartalnika "Przystanek Dolny Śląsk" zdecydowaliśmy się w dużej części poświęcić właśnie pięćsetleciu Reformacji. Chcemy zachęcić Was do innego spojrzenia na miejsca, które znajdują się na trasach wędrówek.
Głodnych informacji zapraszamy do lektury kolejnych artykułów, wpisów na naszym blogu, na profil na facebooku oraz do grupy "Przystanek Dolny Śląsk", w której grono zapaleńców dzieli się zdjęciami i informacjami na temat miejsc, o których istnieniu większość wciąż nie ma pojęcia. Temat trudno wyczerpać, dlatego liczymy także na Wasze odkrycia i informacje: redakcja@przystanekd.pl
✎ Iwona Błach, 2017
Spokojne początki
Idea trafiła na podatny grunt: luteranizmem nasiąkała młodzież studiująca w Witteneberdze, gorliwymi apostołami byli augustianie i franciszkanie z klasztorów należących do prowincji saskiej – i to właśnie mnisi z tych zakonów we Wrocławiu jako pierwsi przeszli na protestantyzm. Osobista przyjaźń wiązała także z Lutrem wrocławskich księży-reformatorów, Jana Hessa i Ambrożego Moibana.
W 1519 roku we Wrocławiu zaczęto drukować kazania i pisma Lutra, w ciągu kilku kolejnych lat miasto to stało się centrum druku i sprzedaży książek luterańskich. Duży wkład w podstęp Reformacji na Dolnym Śląsku mieli biskupi wrocławscy, znane są nazwiska Jakuba Salzy (1520-1539), który czuł się biskupem i katolików, i protestantów oraz udzielił pierwszych zatwierdzeń na kaznodziejów, czy jego poprzednika, „najlepszego biskupa stulecia” (opinie Lutra i jego najbliższego współpracownika, Melanchtona) – Jana Turzo (1506-1520).
Biskup Jan Turzo był ciekawą, pełna sprzeczności osobą. Z jednej strony mecenas uczonych i artystów, dobroczyńca studiującej młodzieży i gorący orędownik reform w kościele, organizator reformistycznych synodów, działacz na rzecz reformy szkolnictwa parafialnego, wielki znawca sztuki, kolekcjoner, z drugiej – otaczający się luksusem i przepychem władca renesansowego dworu.
Podobnie rzecz się miała w okresie zwierzchnictwa biskupa Baltazara z Promnicy (1539-1562), który jawnie sprzyjał luteranizmowi i uważał się – podobnie jak Salza – za zwierzchnika duchownych katolickich i luterańskich, żadnych nie dyskryminując, nie napominając. W efekcie działalności i nastawienia biskupów wrocławskich Melanchton nazwał Kościół wrocławski „najspokojniejszym Kościołem na terenie ówczesnej Rzeszy niemieckiej”.
Tyle w sferze mentalnej, „ulotnej”. Co działo się dalej? Nowa wiara rozpowszechniała się na kolejnych obszarach i zostawiała za sobą trwałe ślady. W księstwie świdnicko-jaworskim, brzesko-legnickim i głogowskim katolicyzm został zdziesiątkowany. Podobnie w dwóch księstwach biskupich – Grodkowie i Nysie.
Wielkimi protektorami luteranizmu byli: książę ziębicki i oleśnicki Karol I (1476-1536) i książę brzeski i legnicki Fryderyk II (1480-1547). Pierwszy na protestantyzm nie przeszedł, drugi – w 1523 roku zerwał z kościołem katolickim i opierając się na prawie książęcym ius circa sacra (prawo do rzeczy świętych) i na prawie patronatu, narzucił siłą obu księstwom protestantyzm. Usunięto duchownych katolickich, majątki kościelne i klasztorne przeszły na własność księcia.
Reformy w sferze religii, nowe rozumienie prawd wiary i nowe formy jej wyznawania znalazły odzwierciedlenie w architekturze i sztuce sakralnej. Zaczęło się od tego, że to Bóg i jego słowo, wiara i wierność jej zasadom stało się najważniejsze, na dalszy plan spychając bogatą „oprawę” tak powszechną w kościołach katolickich.
Jedni reformatorzy byli w swych poglądach bardziej, inni mniej skrajni. Jedną z pierwszych rzeczy wziętych pod lupę kwestii było miejsce kultu, czyli „kościół”. Wszak Jezus powiedział: „…gdzie dwóch lub trzech jest zebranych w moje imię, tam jestem wśród nich” (Mt 18,20) – miejsce więc nie ma znaczenia!
Zurychski reformator Zwilgle uważał, że konieczne jest jedynie głoszenie słowa bożego, więc nie jest niezbędne ani specjalne miejsce kultu, ani ołtarz, a dzieła sztuki i muzyka kościelna nie ma żadnego znaczenia dla gminy (co nie znaczy, że zakazywał sztuki czy muzykowania). Nurt ten na obszarze Dolnego Śląska i Łużyc był nieznany.
Kalwin uznawał potrzebę istnienia miejsca spotkań o charakterze sakralnym, lecz miało to być miejsce pozbawione wszelkich okazałych i kosztownych ozdób – jedyną ozdobą świątyni miała być skromność, pobożność i cnoty ludzi w niej zgromadzonych.
Dlaczego o tym piszę? Żeby wyjaśnić znane przypadki opróżniania przejętych kościołów z wyposażenia i ozdób. Dla Lutra kształt budowli oraz wszelkie „ozdobniki” kultu (obrazy, ozdoby, muzyka) były „adiaphora” czyli obojętne, ani dobre, ani złe, a samo wyznaczenie miejsca spotkań – zboru, „kościoła” - stanowiło odpowiedź na „niedoskonałość ludzkiej natury”, jego istnienie miało znaczenie czysto pedagogiczne.
Idzie nowe, wraca stare
Często zdarzało się, że cała parafia, wraz z księdzem, postanawiała przyjąć Reformację, ale sam kościół jako budynek pozostawiano bez zmian - było to bardzo częstą praktyką. Bywało też, że część wyznawców przyjmowała Reformację, cześć pozostawała przy katolicyzmie, a istniejący kościół służył równolegle obu wyznaniom (stąd „kościoły symultaniczne” czyli Simultankirche).
Nurt Reformacji na Dolnym Śląsku był spokojny, łagodnie opływał na przestrzeni lat kolejne miejsca. Wierni poszczególnych wyznań zgodnie współegzystowali, dogadywali się świetnie duchowni w parafiach - dopóki nie mieszano w to zasady cuius regio, eius religio czyli "czyj kraj, tego religia". Gdy ją wmieszano - dochodziło do sytuacji, gdy raz protestanci przejmowali świątynie od katolików, raz – katolicy odbierali je protestantom. Mury pozostawały te same, zmieniali się ludzie i wyposażenie.
Zaglądając do kościołów, czytając ich historię wypisaną na tablicach informacyjnych czy w przewodnikach, czasem można trafić na informację, że ten czy ów kościół przechodził z rąk do rąk; że wyposażenie nie jest oryginalne, bo to pierwotne zostało usunięte, gdy kościół przejęli protestanci, że wywieziono je w inne miejsce i nigdy już nie wróciło lub – odwrotnie – że świątynia była wybudowana jako ewangelicka, przekazano ją katolikom i na przestrzeni lat wzbogacano jej wystrój.
W całym tym zamęcie niemal na 100% w świątyniach pozostały na swoim miejscu trzy elementy (tzw. „triada liturgiczna”), wspólne, nienaruszalne dla obu wyznań: ołtarz i chrzcielnica (wg doktryny protestanckiej rangę sakramentu ma jedynie chrzest i Wieczerza Pańska) oraz ambona.
Katolicy, opuszczając kościół, zwykle zabierali ze sobą obrazy, rzeźby, księgi czy naczynia liturgiczne, ewangelicy zaś w większości miejsc pozostawiali po sobie coś, co nazywano "Biblią dla ubogich" (Biblia Pauperum): na emporach umieszczano obrazy – sceny ze Starego i Nowego Testamentu wraz z tzw. "adresem biblijnym", czyli numerem księgi, rozdziału i wersetu, który opisywał namalowaną scenę. Szczególnie cenny wystrój wnętrz zachował się do dziś w Pielgrzymce, Nowej Wsi Grodziskiej, Pogorzeliskach, Kościelcu – warto odwiedzić te miejsca.
W kontekście budownictwa sakralnego ważne są dwa momenty dziejów protestantyzmu na Dolnym Śląsku. Pierwszy - czas zawarcia pokoju westfalskiego (1648), kiedy to śląscy ewangelicy uzyskali prawo do wybudowania trzech kościołów, nazwanych później "Kościołami Pokoju": w Głogowie (nie istnieje, spłonął od uderzenia pioruna), w Jaworze oraz w Świdnicy.
Kościół Pokoju w Jaworze / fot. Marek Tramp |
Kościół Pokoju w Świdnicy / fot. Dariusz Iwaniec |
Wówczas to pojawiły się pojęcia takie, jak "kościół ucieczkowy" (na obszarze Dolnego Śląska i w rejonach bezpośrednio z nim graniczących zachowało się ich około 110) i "kościół graniczny" czyli Grenzkirche (tych zostało jeszcze kilkanaście).
Kościołami ucieczkowymi były z reguły opuszczone przez katolików kościoły leżące przy granicy. Adaptowano je dla potrzeb ewangelików (często przeprowadzano szybkie prace zabezpieczające czy remontowe), dodawano charakterystyczne empory, pozwalające pomieścić jak największą liczbę wiernych. Często owe empory były dziełami sztuki snycerskiej czy – jak wspomniałam wyżej – istną galerią obrazów.
Wyznawcy docierali w te miejsca, na wspólną modlitwę czasem z dużych odległości. Wśród kościołów ucieczkowych można wymienić kościół w Krzywej koło Bolesławca, Twardocicach, Pielgrzymce, Proboszczowie, Nowej Wsi Grodziskiej koło Złotoryi, Starych Drzewcach , Kościelcu, Trzęsowie, Gawronkach, Orsku, Kębłowie, Wąsoszy, Szlichtingowej, Obornikach Śląskich.
Kościoły graniczne w większości wznoszono od podstaw. Nie miały one podziału na nawy, obszerne wnętrza zabudowywano kilkupiętrowymi emporami, z reguły posiadały bogaty wystrój malarski i ambonę usytuowaną tak, by słowo boże było słyszalne w każdym miejscu kościoła. Czasem ambona łączyła się z ołtarzem (mówi się wtedy o Kanzelatlar – ambonie ołtarzowej.
Kościół w Krzywej koło Bolesławca / fot. Bogdan Adler |
Ruiny kościoła w Proboszczowie / fot. Bogdan Adler |
Kościół św. Jana Nepomucena w Pielgrzymce, niegdyś ucieczkowe / fot. Marek Tramp |
Zapomniana współczesność
Dziś często, tak jak i kościoły ucieczkowe, zatraciły one swój specyficzny charakter, bowiem po 1945 roku wszystkie znalazły się w rękach katolików. Niektóre, jak ten w Jałowcu czy Pobiednej, zniszczone przez mieszkańców po 1945 roku, padły ofiarą niedouczenia nowych włodarzy tych ziem, którym to protestantyzm kojarzył się z Niemcami, Niemcy zaś byli "pokonanymi wrogami" i "okupantami", a więc wszystko, co niemieckie należało unicestwić. Bez wyjątku. Na przykład kościół w Wieży koło Gryfowa Śląskiego został podpalony w 1946, ruiny dotrwały roku 1967, wówczas je rozebrano. Ocalał tyko dzwon, wywieziony do Bambergu nad Menem.
Kolejne kościoły graniczne były w Wolimierzu, Giebułtowie koło Mirska (jeden z najcenniejszych, niestety – dokonano tu karygodnych zniszczeń w latach siedemdziesiątych XX wieku, kiedy to włodarze parafii katolickiej zadecydowali m.in. o rozebraniu empor), w Biedrzychowicach, Kościelniku, Lubaniu (obecnie kościół luterański), Tomisławiu, Lipnie, Wesołej koło Bolesławca, Trzmielowej koło Lubina, Śmieszkowie koło Sławy Śląskiej, Złotnikach.
Wzmianki o tym, że działający dziś jako katolicki kościół był kiedyś "ucieczkowym" czy "granicznym", spotyka się bardzo rzadko, w pojedynczych zachowanych dokumentach. Kwestii kościołów ewangelickich i poewangelickich długo nie poruszano. Były, a jakby ich nie było.
Dopiero na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych nieżyjący już podróżnik i działacz PTTK, prof. Krzysztof R. Mazurski, sporządził pionierską inwentaryzację tych obiektów na Dolnym Śląsku i opublikował ją w czterech kolejnych numerach Informatora Krajoznawczego (wydawanego przez Wrocławski Oddział PTTK; chodzi o numery z roku 1989 i 1990).
Dziś oczywiście jest ona już w dużym stopniu nieaktualna, choćby dlatego, że w ciągu tych ponad 25 lat, które minęły od tamtego czasu, niektóre kościoły odbudowano, innym zmieniono funkcję na niesakralną, a jeszcze inne popadły w całkowitą ruinę. Daje jednak pewien obraz problemu.
Przystanek Dolny Śląsk nr 3(16)/2017 jesień (artykuły dostępne bezpłatnie)
|
✎ Iwona Błach, 2017
Dodam jedynie, iż Reformacja na Dolnym Śląsku to 3 główne nurty: 1. prereformacyjny - Jednota Braci Czeskich (spadkobiercy teologii Jana Husa)
OdpowiedzUsuń2. luteranie i
3. zwolennicy reformacji szwajcarskiej - głównie kalwiniści.
Poza nimi zdarzali się też anabaptyści oraz unitarianie, co świadczy o szerokich kontaktach ŚLĄSKA z resztą Europy oraz względnej tolerancji tutejszych władców (cesarza, króla Czech i tutejszych książąt min. piastowskich).